
Drugi raz w życiu. Pierwszy postawił wysoko poprzeczkę, bo zaledwie po kilku kroplach czułam się znów jak w brzuszku mamy i tego samego spodziewałam się tym razem.
Miałam wiele pytań. Czy olejek zabierze mój niepokój i ból? Czy dożywione receptory kannabinoidowe przejmą odpowiedzialność za stan mojego szczęścia, satysfakcji lub co najmniej spełnienia zawodowego? Czy pozbędę się złych cech charakteru, takich jak zawiść i brak cierpliwości? Zgodnie z każdą reklamą farmaceutyków w przypadku wątpliwości należy skonsultować się z lekarzem lub farmaceutą. Do lekarza są długie kolejki, natomiast pójście do apteki zakłada wyjście z domu, więc padło na ulotkę, choć nie była to łatwa lektura.
Nie potrafię skupić się na jakiejkolwiek dłuższej wypowiedzi pisemnej i ustnej, ale zrozumiałam sposób dawkowania oraz to, że jestem zdana na własne doznania, jeśli chodzi o efekty kuracji. Należy zacząć od jednej kropli rano i jednej wieczorem, i jest to dawka wyjściowa, od której zresztą zamierzałam zacząć, żeby nie odpłynąć w przestrzeń i nie obserwować gdzieś z góry samej siebie stosującej olejek CBD, dwie krople dziennie. Wieczorem, po aplikacji pierwszej dawki mocno skupiłam się w oczekiwaniu na efekty, a z moich doświadczeń z marihuaną wynikało, że uderzenie jest natychmiastowe. Włożyłam piżamkę, położyłam się do łóżka, włączyłam na YouTube przemówienie mistrza Thích Nhất Hạnh i wsłuchiwałam się w każde słowo. Bardzo zresztą lubię treści buddyjskie, bo tworzą świat, w którym nie ma trudnych dla mnie spraw: pracy, pieniędzy, ubezpieczenia zdrowotnego czy warunków otrzymania recepty na antydepresanty bez wizyty u lekarza. Jest rytmiczne oddychanie, zamykanie oczu, wyłączanie myślenia, miłość, wdzięczność i inne niematerialne kwestie. Tam jest lepiej, tylko że trudno mi połączyć te dwa światy. Pracę i niemyślenie. Ataki paniki i oddychanie. Endometriozę i wdzięczność.
Olejek przyniósł efekty, ale myślę że tylko dlatego, że się mocno skupiłam i uwierzyłam w jego działanie. Po kilku dniach wlewałam już w siebie po 5 kropli rano, 5 wieczorem i 5 do kawy po południu, żeby tylko utrzymać ten piękny stan dystansu do świata i ludzi. Nagle niemiła kasjerka nie potrafiła już wyprowadzić mnie z równowagi. Zapomniane słówko podczas korepetycji z francuskiego nie rujnowało mojej samoceny. Konsultacja wyników krwi z gburowatym lekarzem nie zmuszała do napadu obżarstwa. Zaczęłam odczuwać jednak pewną pustkę i doskwierał mi brak tych emocjonalnych rollercoasterów, bo był to jedyny sposób przetrwania jaki opanowałam i praktykowałam od najmłodszych lat. Co mam niby zrobić z tym liściem lotosu, którym się stałam? Być szczęśliwa? Odrzucić precz stare sposoby na regulację emocji, do których wracałam jak pod ciepłą kołderkę? W głębi duszy czułam, że szczęście nie może być takie łatwe do osiągnięcia. Po raz kolejny w życiu poczułam się jak oszustka i postanowiłam sprawdzić stan konta, żeby poczuć się trochę gorzej i osłabić rosnące wyrzuty sumienia. Podziałało natychmiast, bez konieczności skupienia na efektach. Przypomniałam sobie, że od prawie dwóch lat żyję z codziennym bólem, od wielu lat pracuję na śmieciówkach, a moja szansa na zostanie mamą oscyluje wokół zera. Nie żebym wiedziała, czy chcę mieć dzieci, ale żyło mi się zdecydowanie lepiej przed zbadaniem rezerwy jajnikowej. Na pocieszenie zjadłam trochę babki piaskowej i zrobiłam pełną wieczorową rutynę beauty, po czym poprosiłam asystenta AI o dopisanie zakończenia tego teksu.
Sztuczna inteligencja wywnioskowała, że w moim przekonaniu liść lotosu jest znakiem ucieczki od rzeczywistości oraz że niekoniecznie tak musi być. Może bowiem stać się symbolem mojej nowej siły i odporności na trudności. Ponownie wczułam się w bycie lotosem. Lotosem po przejściach. Może ze zwiędłym kwiatostanem, może z obgryzionym przez żabę listkiem, ale wciąż utrzymującym się na powierzchni. Przez chwilę rozważałam wytatuowanie go na ramieniu, ale przypomniałam sobie, że jestem człowiekiem niechętnym nieodwracalnym zmianom, i porzuciłam ten pomysł. Nowa siła i odporność na trudności? Poproszę.
Krótko mówiąc, kupiłam olejek CBD.

